- Szczegóły
-
Opublikowano: sobota, 19, grudzień 2015 08:00
Jesteś młodym przedsiębiorcą. Twoja firma prężnie się rozwija, a jej nazwa i symbol są coraz szerzej rozpoznawane i coraz cieplej kojarzone. Podbiłeś już rynek lokalny – czas na resztę świata. Znajdujesz osobę, której zlecasz stworzenie własnej, nowej i pięknej strony internetowej, która będzie godna twojego przedsiębiorstwa. Teraz od globalnej ekspansji dzieli Cię już tylko zakup odpowiedniej domeny. Zależy Ci na nazwie jak najbardziej zbliżonej do nazwy twojej firmy. Na stronie przeznaczonej do zakupu domen wpisujesz pospiesznie w wyszukiwarce www.(nazwa twojej firmy).pl. Domena jest jednak zajęta. Wchodzisz na wpisany adres, a po wyświetleniu witryny ukazuje Ci się ogromny czerwony napis „na sprzedaż – 5 000 zł”. Z niedowierzaniem i rozgoryczeniem wpatrujesz się w ów posępny komunikat, nie wiedząc, jakim cudem nazwa tak oryginalna jak twoja mogła zostać już przez kogoś wykorzystana. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że właśnie prawdopodobnie padłeś ofiarą Cybersquattingu.
Czym jest cybersquatting
Cybersquatting, znany także jako piractwo domenowe, jest zjawiskiem coraz powszechniejszym. W największym skrócie, pod tym pojęciem rozumie się zakup domeny, która jest identyczna z nazwą innego przedsiębiorcy lub jego produktu, bądź do którejś z powyższych zbliżona.
Motywacja przyświecająca zagarnięciu cudzej domeny może być zróżnicowana. Zwykle adres taki jest kupowany w celu jego dalszej odsprzedaży przedsiębiorstwu, którego nazwa została wykorzystana. Istnieją jednak przypadki, w których domeny są rejestrowane nie po to, by je dalej sprzedać, ale w celu utrudnienia innym działalności (poprzez uniemożliwienie skorzystania z najbardziej optymalnego adresu strony internetowej). Cybersquatting może być wykorzystywany również po to, by przechwycić ruch wygenerowany przez innego przedsiębiorcę dla własnych celów (np. przejęcie klientów, którzy przez wprowadzającą w błąd domenę, mylnie utożsamiają pirata ze swoją zaufaną firmą).
Co jest (a co nie jest) cybersquattingiem?
To, czy w danym przypadku doszło do przywłaszczenia domeny, nie jest rzeczą prostą do określenia. Każdy przypadek jest indywidualny, a o kwalifikacji prawnej niemal zawsze przesądzają szczegóły, takie jak wola rejestrującego czy stopień zachowania przez niego należytej staranności.
Sprzedaż domen z zyskiem jest, co do zasady, zachowaniem jak najbardziej dopuszczalnym. Domenę można zakupić już od kilku złotych (zwykle jest to jednak kwota kilkunastu złotych). Najtrafniej wytypowane adresy osiągają jednak na giełdzie zawrotne kwoty. Sprzedaż niektórych domen została dokonana za kwoty kilkunastu milionów dolarów. Nie jest tajemnicą, że inwestycja, w której można osiągnąć zwrot rzędu nawet kilkuset tysięcy procent jest dobrym interesem.
Problemem, z którym boryka się rynek sprzedaży domen, jest jednak brak pewności co do ceny, jaką osiągnie dana domena na giełdzie. Wszystko oparte jest na spekulacjach. Nigdy też nie wiadomo, kiedy ktoś zechce zakupić dany adres internetowy, a należy pamiętać, że o ile zakup domeny jest relatywnie tani, o tyle jego utrzymanie przez okres kilku lat może wiązać się z kosztem nawet kilkuset złotych. Nie da się ukryć, że osoba, która przez kilka lat trzymała daną domenę i zapłaciła za to 500 zł, a następnie została zmuszona do odsprzedania adresu za symboliczny 1 zł, może poczuć spore rozgoryczenie. Tym bardziej, każdy, kto chce regularnie osiągać zysk w tej branży, będzie starał się zminimalizować ryzyko zakupu nietrafionego adresu. A jaki adres ma większe szanse na zostanie wykupionym, niż nazwa już istniejącego, dobrze prosperującego przedsiębiorstwa bądź jego produktu?
Rejestracja domeny, odpowiadającej nazwie już istniejącego przedsiębiorstwa (lub jego produktu), niemal zawsze zostanie uznana za piractwo domenowe. W tym przypadku naruszenie jest zwykle oczywiste. W opisanej sytuacji, z piractwem nie będziemy mieli do czynienia jedynie, jeżeli nazwa przedsiębiorcy, który uważa, że padł ofiarą pirata, jest na tyle powszechna, że domena mogła zostać zarejestrowana bez złej woli domniemanego pirata (np. gdy przedsiębiorstwo działa pod nazwą „truskawka”, a ktoś zarejestrował już taki adres, nic o tym konkretnym przedsiębiorcy nie wiedząc).
Nieco większy problem stanowią domeny, które stanowią akronim (skrót) nazwy firmy/produktu innego przedsiębiorcy. O tym, czy doszło do naruszenia, będzie w takim przypadku decydować kilka czynników. Najistotniejszym będzie to, czy przedsiębiorstwo, które podejrzewa rejestratora o akt piractwa, regularnie posługuje się danym skrótem, lub też pod takim skrótem jest najbardziej rozpoznawalne. Dobrym przykładem mógłby być Powszechny Zakłada Ubezpieczeń Spółka Akcyjna. Ww. jest najbardziej znany właśnie pod akronimem PZU. Potencjalnemu rejestratorowi nie byłoby natomiast łatwo obronić swoich racji twierdząc, że PZU to skrót nazwy jego firmy „Jan Kowalski Przerabianie Zużytych Urządzeń”. Nawet, gdyby rzeczywiście działał on pod taką firmą, to mało prawdopodobne jest, by nigdy nie słyszał o PZU S.A., przez co jego działania nie zasługiwałyby na ochronę.
Dość skomplikowana jest też sytuacja, gdy dwaj przedsiębiorcy działają pod taka samą nazwą. Każdy z nich jest potencjalnie zainteresowany rejestracją domeny, która odpowiada nazwie ich firmy. Który z nich będzie mógł zarejestrować domenę bez naruszenia prawa? Czy rejestracja domeny przez drugiego z nich będzie automatycznie uznana za piractwo? I czy w ogóle w tym przypadku będziemy mieli do czynienia z cybersquattingiem?
Nie ma niestety jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytania. Wszystko zależy od okoliczności i intencji rejestrującego. Jeżeli jednemu z przedsiębiorców będzie przysługiwać prawo ochronne na stosowaną przez niego nazwę, to będzie mógł potencjalnie udowodnić naruszenie swoich praw. Co innego, gdy obie firmy nie posiadają praw ochronnych i są „podobnego kalibru”, tj. żadna z nich nie jest jakoś szczególnie bardziej rozpoznawalna od drugiej. W takich okolicznościach każda z nich może zarejestrować domenę, jednocześnie nie będąc posądzony o akt piractwa domenowego.
W tym miejscu warto jeszcze raz wyraźnie podkreślić – fakt działania pod daną firmą nie oznacza, że jej rejestracja jako domeny nie będzie stanowić aktu cybersquattingu. Dobitnie przekonała się o tym firma Microsoft (nie, nie ta od oprogramowania. Ta od sprzedaży ziół….), która nie bacząc na istnienie nieco większej, zagranicznej firmy Microsoft (tak, tej od oprogramowania) zarejestrowała sobie beztrosko domenę „www.microsoft.pl”. Prawda, że sprytne? Niestety dla polskiej firmy zielarskiej nie skończyło się to zbyt dobrze. Pomijając już sam fakt, że powinna zdawać sobie sprawę z istnienia tak dużego podmiotu, jak moloch rynku oprogramowania, podjęła ona kilka wątpliwych etycznie działań. Domena www.microsoft.pl szybko trafiła na giełdę, i stało się oczywistym, że założenie przedsiębiorstwa wyspecjalizowanego w sprzedaży ziół, było jedynie pretekstem do rejestracji wskazanej domeny. Spowodowało to, że „sprytny” polski rejestrator został zmuszony do uiszczenia stosownej kwoty na rzecz poszkodowanego.
Jak zabezpieczyć się przed Cybersquattingiem?
Nie istnieje jakaś jedna, 100% pewna metoda, która pozwala zabezpieczyć się przed piractwem domenowym. Istnieje jednak kilka możliwości, które zwiększają szansę w starciu z piratem.
Pierwszym krokiem, jaki możemy podjąć, jest uzyskanie odpowiedniego prawa ochronnego. Przykładem może być uzyskanie ochrony na znak towarowy. Znakiem towarowym może być ciąg słów, więc, w odpowiednich okolicznościach, także nazwa firmy czy produktu. Znak taki może być wykorzystywany tylko przez podmiot, który posiada prawo ochronne. Dotyczy to też rejestracji domen zawierających ów znak. Jeżeli więc Urząd Patentowy udzieli nam prawa ochronnego, rejestrator domeny, by uchylić się od odpowiedzialności, będzie zmuszony wykazać, że Urząd Patentowy przyznając ochronę na daną nazwę popełnił błąd, gdyż to rejestratorowi domeny przysługują do niej prawa. Ewentualnie, rejestrator domeny będzie musiał wykazać, że posiadał domenę jeszcze przed wszczęciem postępowania o udzielenie ochrony na znak towarowy.
W celu zabezpieczenia się przed Cybersquattingiem, pierwsze kroki możemy podjąć także na etapie rejestracji własnej działalności. W zdecydowanie bardziej komfortowej sytuacji będziemy się znajdować, gdy zarejestrujemy firmę o oryginalnej, najlepiej wymyślonej przez nas nazwie. Nie jest to tak mocna ochrona, jak w przypadku praw ochronnych, ale mamy spore szanse na wykazanie swoich racji. Przez nazwę oryginalną należy uznać przede wszystkim taką, która sama z siebie nic nie oznacza – czyli jest tzw. neologizmem artystycznym. Dla przykładu, nazwy takie to np. „Pepsi”, „Inpost” czy „Budmex”. O ile rejestrator domeny sam nie prowadzi firmy pod takim samym szyldem, będzie miał spory problem by udowodnić, że rejestrując domenę nie dopuścił się żadnych naruszeń.
Co robić, gdy padliśmy ofiarą pirata?
Jeżeli podejrzewamy, że padliśmy ofiarą cybersquattingu, w pierwszej kolejności powinniśmy spokojnie przeanalizować całą sytuację. Czy ktoś skontaktował się z nami i zaproponował wykup domeny? Czy o tym, że domena należy już do kogoś innego, dowiedzieliśmy się w momencie próby jej rejestracji? Czy jest możliwe, by rejestrujący domenę również działał pod taką firmą?
Gdy w naszej ocenie doszło do aktu piractwa, należy skontaktować się z właścicielem domeny, wyjaśnić, jak wygląda sytuacja oraz wezwać go do niezwłocznego wydania tego adresu. Dopiero, gdy uzyskamy odpowiedź odmowną, tudzież w ogóle nie uzyskamy odpowiedzi, powinniśmy podjąć kroki prawne. Nasz ustawodawca zapewnił nam kilka możliwości ochrony, zależnie od sytuacji, w której się znajdujemy.
Podmioty posiadające prawo ochronne
Osoby, którym Urząd Patentowy przyznał prawo ochronne na daną nazwę (czyli prawo ochronne na znak towarowy), znajdują się w najlepszej sytuacji. Zgodnie bowiem z art. 296 ustawy Prawo własności przemysłowej osoba, której prawo ochronne na znak towarowy zostało naruszone, lub osoba, której ustawa na to zezwala, może żądać od osoby, która naruszyła to prawo, zaniechania naruszania, wydania bezpodstawnie uzyskanych korzyści, a w razie zawinionego naruszenia również naprawienia wyrządzonej szkody na zasadach ogólnych albo poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej opłacie licencyjnej albo innego stosownego wynagrodzenia, które w chwili ich dochodzenia byłyby należne tytułem udzielenia przez uprawnionego zgody na korzystanie ze znaku towarowego
W największym skrócie – jeżeli znak towarowy został wykorzystany przez inny podmiot w nazwie domeny, to osobie posiadającej prawo ochronne przysługuje możliwość wystąpienia przeciwko takiemu podmiotowi z pozwem cywilnym. Co więcej, w takiej sprawie kluczowe są w zasadzie dwa elementy: posiadanie prawa ochronnego oraz faktyczne wykorzystanie chronionej nazwy w treści domeny. Oba te elementy są relatywnie proste do wykazania przed sądem, co sprawia, że postępowanie w takich sprawach przebiega zwykle dynamicznie i kończy się niemal zawsze sukcesem osoby, której domena została bezprawnie zagarnięta.
Podmioty nie posiadające prawa ochronnego
W zdecydowanie gorszej sytuacji znajdują się wszyscy ci, którzy nie zarejestrowali nazwy jako znaku towarowego. „W gorszej sytuacji” nie oznacza jednak, iż osoby takie są bezbronne. W ich przypadku ochrony należy doszukiwać się w ustawie o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji.
Pierwszą trudność, w takim przypadku, stanowi jednak określenie, z którym czynem nieuczciwej konkurencji, mamy w danym przypadku do czynienia. Czyny nieuczciwej konkurencji zostały wyszczególnione w rozdziale 2 wskazanej ustawy. W większości przypadków zastosowanie będzie miał art. 5 ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, tj, podstawą roszczenia będzie wprowadzenie klientów w błąd poprzez „używanie firmy, nazwy, godła, skrótu literowego lub innego charakterystycznego symbolu wcześniej używanego, zgodnie z prawem, do oznaczenia innego przedsiębiorstwa”. W niektórych przypadkach jednak lepiej powoływać się na art. 15.1 ww. ustawy, czyli na utrudnianie innym przedsiębiorcom dostępu do rynku – szczególnie, gdy domena została zarejestrowana nie w celu jej odsprzedaży, ale by utrudnić przedsiębiorstwu dostęp do klientów.
Postepowanie przed NASC
Osoby, które nie zdecydowały się na dochodzenie swoich roszczeń przed sądem powszechnym, mogą skorzystać z dobrodziejstw zapewnianych przez sądy polubowne działające przy Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK). Orzeczenie wydane przez sąd polubowny, podobnie jak i orzeczenie sądu powszechnego, umożliwia NASK wypowiedzenie naruszającemu umowy abonamentowej domeny, co w skrócie oznacza, że domena trafia ponownie na giełdę i może zostać wykupiona przez podmiot do tego uprawniony. Ponieważ tematyka NASK i działających przy niej organów wystarczy na zasilenie co najmniej kilku kolejnych wpisów, nie będę się w tym miejscu bardziej rozpisywał. Warto jednak zdawać sobie sprawę z istnienia takiej możliwości.
Kilka słów na zakończenie.
Cybersquatting jest przejawem czegoś, co można by nazwać „ciemną stroną przedsiębiorczości”. Osobom, które rejestrują domeny w celach zarobkowych, w żadnym razie nie można odmówić kreatywności czy pomysłowości. Przewidzenie, jaki adres może się w przyszłości okazać łakomym kąskiem dla nabywcy, nie jest zadaniem łatwym. Jednocześnie, zarejestrowanie odpowiedniej domeny w odpowiednim czasie, może okazać się wyjątkowo lukratywnym posunięciem. Nie powinno więc dziwić, że część rejestrujących stara się „pójść na skróty” i nabywa jako domeny nazwy już istniejących podmiotów, które z czasem z pewnością zgłoszą się w celu wykupu. W najbliższym czasie zjawisko, jakim jest piractwo domenowe, będzie przybierać na sile. Warto więc przedsięwziąć wszelkie środki, by nie paść jego ofiarą.
Jeżeli potrzebujesz pomocy w poruszanym temacie, koniecznie napisz lub zadzwoń!